Obserwatorzy

czwartek, 27 czerwca 2013

Okropne majciory...

Zgubiłam talię!!!
Jeszcze niedawno była, ale gdzieś sobie najwyraźniej pójść postanowiła...
Jakby ktoś znalazł, proszę o zwrot ;)
Niektórzy w stanie szczęścia duchowego potrafią wyżyć karmiąc się tym szczęściem jedynie.
U mnie jest inaczej. Ja jem, podjadam, próbuję, smakuję i pragnę pyszności.
Gotowanie jest cudowne jak jest dla kogo gotować, z kim zasiąść do stołu.
Ja wpadłam w rytm kulinarnego szaleństwa i nie odmawiam sobie niczego.
Ta kuchenna rozpusta sprawiła, że jest mnie jakby więcej...
Kiedyś potrafiłam wylatać nadmierne kilogramy w sposób praktycznie nieodczuwalny.
Spalały się same w ciągu dnia i tyle.
Teraz dopadł mnie problem typowo babski i trzeba by go było jakoś rozwiązać.
Styl życia należałoby zmienić nieco, bo tylko z pracy do domu, z domu do pracy. Przesiadam się jeno z krzesła biurowego na to przy maszynie do szycia i jedyną aktywnością fizyczną jest wejście i zejście z czwartego piętra... Zdecydowanie za mało.
Spokojnie, nie mam korby na punkcie swoich kształtów.
Sęk w tym, że tu i tam ciasno się zrobiło, ale jakoś do tej pory dawało się to skrzętnie ukryć pod luźnym sweterkiem, T-shirt'em i problem uciekał na plan bardzo daleki.
Wrócił kiedy sięgnęłam po moje ulubione wakacyjne porteczki.
Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie kiedy okazało się, że brakuje mi "paru" centymetrów porteczek żeby zamek się dopiął...
Żal ogromny Proszę Państwa!
I tu właśnie skupię się na temacie posta:
okropne majciory
 
Zakupiłam ja sobie  podobno cudowny wynalazek:
majteczki korygujące.
Nie wiem co mnie siekło, efekt chwilowej niepoczytalności może...
Nazywanie tego czegoś majteczkami to czyste szaleństwo, bo uroda ich mocno wątpliwa.
Zakupiłam jednak, bo przecież miały ze mnie uczynić smukłą boginię...
Rozum zaczął mi jednak wracać po mniej więcej pół godzinie katowania się w majciorach.
Kto na Boga wymyślił to cudo?!
Pomnik należy się temu, kto da radę przetrwać choćby pół dnia przy temperaturach typowo letnich.
Zdecydowałam więc, że boginią za wszelką cenę nie będę!
OK, zrezygnuję z czekolady (na jakiś czas może...), cukru w kawie i ziemniaczków na obiad.
Obiecuję też ćwiczyć codziennie przez piętnaście minut (zawsze coś, a przecież wariować nie zamierzam). Szóstkę Weidera wydrukowałam, ale męczę się na samą myśl o takim wycisku, więc chyba jeszcze nie czas na drastyczną musztrę codzienną. Małymi kroczkami, o tak, tak będzie lepiej.
Dzisiaj zacznę od małego oszukiwania głowy: mniej na mniejszy talerz, podobno to działa.
 
Majciory, jak każda rzecz negatywna, potrafiły jednak przyciągnąć i mały pozytyw.
Przypomniała mi się lekturka przemiła, po którą postanowiłam sięgnąć natychmiast:
 
"Dziennik Bridget Jones"
 
Książeczka przesympatyczna i zdecydowanie pomagająca budować dystans do własnych problemów, problemików i kompleksiorów większych i mniejszych.
 
 
 
 
Do książeczki kawka (niesłodzona), lekki jak puch croissant i brzoskwinia ciasteczkowa (zamiast produktów czekoladowych) Czytanie będzie więc miłą chwilą wytchnienia..
 
A poniżej (gwoli wyjaśnienia dlaczego majciory skojarzyły mi się właśnie  z tą lekturą) kadr z filmu:
 
 
Przygotowaniami do jarmarcznego weekendu jestem zajechana, dosłownie.
Snu prawie wcale, tylko szycie i szycie i szycie...
Dzisiaj odpuszczam.
Z książeczką zasiądę sobie beztrosko i wskoczę w świat cudownie niedoskonałej panny Bridget.
 
 
A dzisiaj wieczorem czeka mnie jeszcze jedna przyjemna rzecz: wyjście do kina w babskim gronie na babski seans filmowy :)
 
 
Na francuską komedię "Wspaniała" wybieram się z mamą i córką :)
takie wspólne wyjście całą naszą trójcą to wielka rzadkość, więc cieszy mnie tym bardziej :)
Nakarmię oczy retro obrazkami i może poszukam jakiejś inspiracji...
 
Póki co w temacie moich szmatek, szycia i przygotowań jarmarcznych, zapełniłam dwa kosze wiklinowe i karton:
 
 
 
 
Zrobiłam sobie nawet małe tabliczki do pisania kredą.
Zamierzałam kupić gotowe, ale po co wydawać pieniądze, jak można samemu coś z niczego sklecić?
Wystarczyła tektura, patyczki do szaszłyków i trochę farby akrylowej.
 
 
Mam nadzieję, że tyle wystarczy.
Do dyspozycji będę mieć stół niewielki, ale zabieram manekina + stojaczek.
 
Dzisiaj jednak o pracy chcę już zapomnieć i cieszyć się słodkim leniuchowaniem.
 
Zatem najpierw kino, a późną wieczorową porą, gdyby mnie ktoś szukał, będę na kanapie odziana niezbyt wyjściowo, ale wygodnie, z lekturką w łapce i lampką wina w drugiej ;)
 
 
 
Tutorial na koniki wrzucę po niedzieli ;)
 
Trzymajcie się Kochani
 
Ściskam
 
Wasza A.
 
 


sobota, 22 czerwca 2013

Maleństwo, czas uciekający i woda...

Zacznę od Maleństwa, bo nie ma nic ważniejszego przecież...
Było sobie Maleństwo, 4,100kg, 56cm wzrostu.
Tyle jej było kiedy ją poznałam.
W sumie poznawałam ją od rozmiaru fasolki, ale to było inne poznawanie.
Głaskanie Maleństwa, które kryło się w brzuchu było czymś nieporównywalnym do dnia,
kiedy to Maleństwo pierwszy raz zacisnęło swoje maleńkie paluszki na moim palcu.
To było niedawno, tak mi się przynajmniej wydawało, wczoraj prawie...
Wczoraj zaledwie uczyła się zawzięcie wymówić swoje pierwsze "rrrr".
Jak już się udało recytowała wszystkim najróżniejsze słowa z "R" w środku i na początku,
nie zważając na to, o co właściwie pytają....
Dzisiaj Maleństwo może mnie już podnieść na tych maleńkich wczoraj rękach.
Dzisiaj w niektórych tematach orientuje się lepiej ode mnie i nie musi już pytać:
"A co to? , A dlaczego"
Maleństwo kończy szóstą klasę i od września zaczyna nowy etap- gimnazjalny.
Było pożegnanie klasowe, bal, łzy rozstania i obietnice przyjaźni po kres.
Bal, no może bardziej zabawa szkolna, ale balem ją nazwano, więc niech tak będzie.
Podkreślił on znaczenie zakończenia pewnego okresu w życiu tych wszystkich maleństw.
Z rodzicami pozostałych dzieci oglądaliśmy zdjęcia i nagrania z występów od pierwszej klasy (klasa artystyczna więc troche tego było).
Czasem mieliśmy wątpliwości, które w tym tłumie to nasze dzieciątko.
Dzisiaj mam już w domu nie Maleństwo, ale co raz fajniejszą kobitkę ;)
Cieszę się, że dane mi było ją poznać :)



Nie da się ukryć, czas pędzi... wariat z niego i tyle...
Trzeba przywyknąć, że Maleństwo dorasta.
Po mału też oswajać się z myślą, że jutro pójdzie swoją drogą, bo to jutro czai się już za rogiem...
Dla niej zamierzam budować je z lepszych i trwalszych cegiełek.
Zabieram się zatem do pracy i dzisiaj.
Kolejne cegiełki dziergam i zszywam szykując się na wyzwanie - Jarmark rękodzielniczy w Lubinie.
Poszukiwany stojak zakupiłam parę godzin temu i jestem z niego baaardzo zadowolona.


Jeśli ktoś z Was będzie na jarmarku zapraszam do swojego stoiska na pogaduchy.
Poznacie mnie po butach, które właśnie doprowadziłam do pierwotnego wyglądu (troszkę ję obtarłam wciskając do szafy na siłę prawie)
Są śliczne i czerwoniutkie jak czereśnie a do kompletu szyje się sukienka :)


A że czas jak woda płynie, to w temacie wody coś będzie i szyciowo...


Koniki morskie z wykrojów tildowych (jeśli chcecie zamieszczę tutorial).
Śliczne, delikatne i łatwe do uszycia.
Butelkę zrobiłam już dosyć dawno i całkiem o niej zapomniałam.
Koniki i buteka jadą ze mną na jarmark.
Zaczyna mnie ogarniać lekka panika, bo czasu mało i do zrobienia wiele...
Dzisiaj do uszycia kilka fartuszków i może coś jeszcze.

Uciekam więc do maszyny i życzę Wam miłego weekend'u.
Korzystajcie ze słonka i nie zapominajcie o kremach z filtrem ;)

Pozdrawiam

Wasza A.



wtorek, 18 czerwca 2013

Pilnie poszukiwany ;)

Moi Drodzy, szykuję się na jarmark rękodzielniczy w Lubinie (29-30 czerwca).
Przygotowania moje (jak to zwykle u mnie) w niezłym proszku. Walczę jednak dzielnie i mam nadzieję zaprezentować się właściwie na Wzgórzu Zamkowym.
Prośba moja do Was o pomoc. Pilnie poszukuję "mebelka" jak na zdjęciu poniżej:
Może ktoś z Was wie gdzie można zakupić coś w tym stylu w rozsądnej cenie, a może ktoś chce odsprzedać, bo mu zagraca mieszkanie...
Bardzo proszę o podpowiedź, bo do dyspozycji dostanę jedynie stół bez zadaszenia i możliwość ułożenia moich "dzieci" na tym płaskim blacie jest raczej marna. Będę ustawiać kosze wiklinowe, ale chciałabym, żeby stoisko było widoczne z daleka (konkurencja ponoć duża...)

Z góry wielkie dzięki!
Wasza A.

czwartek, 13 czerwca 2013

Pluć pestkami siedząc na gałęzi...

Stary dom, pruskie mury i piaskowiec.
Niezbyt duży, ale ze stodołą i małym sadem.
Przed domem ławka.
Żadne cudo, parę desek pachnących słońcem i deszczem.
Za domem trochę drzew, jabłonki i grusza.
Pod gruszą stół.
Drewniany stół na toczonych nogach.
Blat ma duży, żeby pomieścić paru zacnych gości.
Na stole puchata, pachnąca drożdżówka,
do której osy lecą jak zaklęte... wiedzą co dobre;)
Pranie suszy się na sznurkach rozciągniętych między drzewami
Pościel dosycha kołysząc się lekko. Będzie nas usypiać tym wiatrem.
Z rosnącej parę metrów dalej czereśni zwisają dwie nogi... bose nogi.
Patrząc za dyndającymi beztrosko nogami, spomiędzy gałęzi wyłania się... Ania.
Ania, czyli ja, zwana też Anką, Andzią a przez pana I.- jego Anulką :)
W dłoniach książka, ale nie byle jaka książka...
"Dzieci z Bullerbyn" :)
I co z tego, że wiosen już 35 zaliczyłam?
Ktoś ma z tym jakiś problem?!
Mój sad i moje decyzje.
"Dzieci z Bullerbyn" uwielbiam i nikomu nic do tego.
Nareszcie mam czas na czytanie.
Siedzę więc na tej gałęzi połykając strona po stronie.
Połykam też czereśnie, bo drzewo tego roku wyjątkowo obrodziło
i czerwone kuleczki kuszą z każdej strony.
Połykam i beztrosko pluję pestkami prosto z drzewa na zielony dywan.
Nie wypada?
No i co?
Jestem szczęśliwa.
Dyndam więc nogami (słowo dyndam jakoś właśnie wyjątkowo przypadlo mi do gustu;),
pluję na boki i pozwalam sobie cieszyć się, że żyję.
Tutaj oddycha się głębiej, tu wszystko ma smak i zapach.
Tu uśmiecham się do życia całym garniturem zębów.
Mój kawałek świata.
Prosty, daleki od luksusu i przepychu.
Dany na chwilę od losu, bo życie pędzi jak wariat.
Nie obchodzi mnie, czy komuś się taka podobam,
bosa, z drzewa dyndająca i bezczelnie szczęśliwa,
Nie ważne czy jestem wyczesana zgodnie z aktualnymi trendami,
czy bluzka z dołem gra, czy gryzą się kolorem.
Tu nie ważne czy ktoś mnie taką  lubi, czy nie.
Ważne, że przy tym stole usiądę razem z tymi, którzy mnie kochają
i którzy dla mnie są wszystkim.
Napchamy policzki drożdżówą i popijemy kompotem z rabarbaru.
I siedzieć będziemy do późnej nocy rozmawiając o tym i owym.
A później wtulę głowę w poduszkę i to ramie, które mnie wspiera
i uśniemy spokojni o jutro...


Ktoś mi dzisiaj powiedział, żebym częsciej mówiła o swoich marzeniach.
Może faktycznie wypowiadanie ich na głos sprawi, że spełnią się szybciej ;)

W poszukiwaniu naszego kawałka świata jedziemy w najbliższą niedzielę:)
Trzymajcie kciuki :)

Dam znać oczywiście jeśli coś znajdziemy.
Ciężar betonu otaczającego nas w Legnicy ze wszech stron, przygniata co raz bardziej.
Lubię to miasto, ale nie chcę poświęcić mu życia.


Niektórzy marzą o karierze, dalekich podróżach, majątku...
Moje marzenia są proste, zawsze były.
Rodzina, mąż-przyjaciel, dzieci, dom, niebieskie niebo nad głową.
Życie jest zbyt fajne, żeby spędzić je na gonitwie za czymść więcej.
Tęskniąc za dalekimi podróżami można przegapić to, co ma się pod samym nosem.


Życie w mieście uwiera mnie w duszę.
Za dużo czasu spędzam w aucie, w drodze gdzieś tam...
Nie chcę dłużej tak biegać.
Nie chcę ciągle wdrapywać się na to czwarte piętro i zamykać jak w klatce.
Chcę usiąść na ławce i niespiesznie strugać gruszkę,  jeść ją smakując powoli ,
gmerać bosą stopą w trawie i czuć, że życie nie ucieka mi między palcami, 
że mam czas poczuć jego smak i zapach.
To właśnie moje marzenie.
Marzenie lepsze o tyle, że podzielone na pół z panem I. :)
Dobrze jest nucić tą samą melodię i iść wspólną dróżką zaplatając się palcami w jedno jabłko...

 Konieczność dopasowywania się do reszty przestanie mnie obchodzić już całkiem
Stworzę własną kolekcję mody sielsko- wiejsko -owocowej;)
ubrana w uśmiech, słońce na skórze, korale z czereśni i coś tam na grzbiecie, żeby golizną nie straszyć;)
powitam Was w naszych progach :)
Zapraszać będzięmy tych, którzy myślą i czują,
tych z ogromnymi sercami i głowami pełnymi pomysłów.
Tych, którzy z pozoru nie pasują nigdzie indziej :)
Dla nich drożdżówki będę piekła najpyszniejsze, bo dzieląc się szczęściem, można je pomnażać:)
(ot taka ciekawa  matematyka ;)
To sie nagadałam... ,czereśnie zjedzone (zostaly mi tylko kolczyki ;)
czas zabrać się za pracę twórczą.
Zostawiam Was zatem miłego wieczoru życząc


Pozdrawiam i ściskam czereśniowo:)

Wasza A.






poniedziałek, 10 czerwca 2013

Candy wakacyjne!!! :)))))

No i znowu mam poślizg ... ech....
Miało być do końca tygodnia i się nie wyrobiłam, wybaczcie.
 
Z początkiem tygodnia witam Was jednak bardzo serdecznie
i zapraszam do zabawy.
 
Jeśli planujecie wakacyjne słoiczków szykowanie,
smażenie pachnących powideł
i pieczenie pyszności nad pysznościami
to Candy jest właśnie dla Was :)
Z okazji pierwszych urodzin mojego bloga
wakacyjne Candy czas zacząć!
 
 
W takim stroju szczęśliwa zwyciężczyni mojej wakacyjnej rozdawajki
poczuje się jak prawdziwa bogini ogniska domowego ;)
 
Zasady proste jak zawsze:
1.Zostawiacie komentarz pod postem
2. Wklejacie na swojej stronie podlinkowane zdjęcie
3. Dołączacie do grona obserwujących mojego bloga.
4. Osoby nieblogujące pozostawiają adres mailowy i zdjęcie z linkiem umieszczają na swoim Facebook'u
 
Zapraszam i życzę powodzenia :)
Zabawa trwa do 30 czerwca
 
Pozdrawiam
Wasza A.
 


środa, 5 czerwca 2013

Bo cały mój optymizm...

...optymizm mój cały trzyma mnie w pionie.
A jak czasem zdarzy mi się zrobić przechył na prawą lub lewą burtę
optymizm po dniach paru sprowadza  spowrotem do pozycji właściwej.
To zdrowy optymizm, taki bez obłędu.
Wyrósł na wielu doświadczeniach, kopniakach, kuksańcach od losu.
Rośnie w siłę każdego dnia budowany z przemyśleń i radości małych i większych.
Moje strachy, nerwy, frustracje i lekkie paranoje...
-tez potrzebne.
Bez nich nie byłabym kim jestem.
Tak jak i wszystkie złe przygody w życiu.
Wszystko to jest ważne, bo kształtuje i uczy.
Nie chcę życia usłanego różami i dróg prostych i gładkich jak blat stołu!
Po takim stole przeleciałabym bezmyślnie pędząc, jakby mnie co w zadek gryzło.
czasem potrzebny jest dołek i pagórek.
Wzloty i upadki.
Czasem człowiek na tej swojej drodze nogą w dół wyceluje, potknie się tylko, lub upadnie.
Te dołki pozwalają przystanąć, zastanowić się nad sobą i życiem.
Dołki motywują do szukania rozwiązań.
Nie ufam ludziom, którzy wiecznie i niezmiennie paradują z uśmiechem na buzi
szerokim jakby banana w poprzek łykali.
Nie lubię teatralnych min i udawania.
Każdemu czasem jest lepiej, czasem gorzej.
Czasem świat wali się gruzem na głowę i brak powodów do śmiechu.
Trzeba wtedy jednak szukać choćby jakiegoś maleńkiego punktu zaczepienia.
Dźwignąć się na nowo, chwycić wiatr w żagle i płynąć dalej.
Ja te punkty póki co szczęśliwie odnajduję :)
Często się potykam, popełniam błędy.
Niedoskonałość swoją jednak sobie cenię.
Bywam słaba i zagubiona, cóż-jestem kobietą, więc mam do tego niepisane prawo;)
Doskonałości nie szukam
i tylko w swoich pracach próbuję choć trochę się o nią otrzeć.
Godzinami gmeram igiełką tam, gdzie maszyna do szycia dotrzeć nie zdołała.
Praca źle wykończona potrafi uwierać myśli jak kamień w bucie.
Trzeba spruć i poprawić, do skutku.
Tym razem poszło gładko, bez prucia :)




Jutro...
jutro moje wieeeeelkie święto :)
Blog kończy roczek :))))
Dokładnie 06.06.2012r. napisałam do Was słów parę.
Rok temu otworzyłam drzwi, okna i przede wszystkim serducho
na Was i dla Was :)
Nie żałuję i mam nadzieję, że nie pożałuję nigdy!
Tyle cudnych osób, tyle serdecznych słów i wsparcia,
 tyle natchnień i wzruszeń.
Blog-trochę jak pamiętnik, pozwolił mi dzielić się z Wami i smutkami i radościami.
Dziękuję!
 Dziękuję wszystkim Kobietom Wyjątkowym, które tak ochoczo nadal zapisują się do klubu ;)
Tyle cudownych niewiast w jednym miejscu przerosło moje oczekiwania :)
Dobrze mieć Was w pamięci  każdego dnia.
Tym łatwiej jest podnosić się do pionu kiedy wiem, że jesteście :)

Dla Was dzisiaj kwiatki z mojego parapetu:





Życiu usłanemu różami mówię stanowcze NIE, ale różyczki uwielbiam, a jakże ;)
 Niekoniecznie te kwiaciarniane, proste jak strzałka.
Wolę  dzikie, ogrodowe- krzaczaste i obłędnie pachnące :)
Z okazji moich-blogowych urodzin szykuję też małe CANDY;)
Pod koniec tygodnia zaproszę Was do zabawy.
Miłej środy Moi Mili
Wasza A.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Depresja poporodowa...;)

Na początek zaznaczam stanowczo:
ten post nie jest kpiną z tematu depresji!
Depresja poporodowa jest sprawą jak najbardziej poważną!
Moja jednak wystąpiła trzynaście lat po porodzie...
Ciążę zniosłam bezproblemowo.
Wszystkim takich ciąż życzę.
Mimo strachu, bo czekało mnie samotne macierzyństwo.
Ba! Strachu! Przerażenia wręcz!
Porzucona kobieta, studia przerwane, portfel dziurawy i tłukące się po głowie pytanie : Co dalej?!
No ale sama sobie byłam winna.
Tak to jest jak człowiek ulokuje uczucia w kimś, kto kochać umie tylko samego siebie.
Tak bywa. Moja wizja rodziny "troszeczkę" musiała zostać zmodyfikowana.
Nie to żebym żałowała, o nie.
Ja mam przy sobie dziecię kochane moje, a z panem niewłaściwym męczy się dzisiaj ktoś inny.
(gwoli ścisłości Mr Right stanął na mojej drodze po latach i jest przy mnie ;)
Skąd więc depresja?
A z czegóż by innego jak nie z finansów?
Ot i co.
Potrzeby rosnące w tempie, którego nie ogarniam.
Mamo wycieczka do Torunia...
Mamo spływ kajakowy...
Mamo bal szóstoklasisty...
Mamo koszulki z krótkim przynajmniej cztery
szortów dwie pary, dżinsów trzy
i buty, buty, buty ( o rozmiar już większe od moich)
Człowiek modli się, żeby zdrowe było i zdrowo rosło... no to rośnie.
Dobrze, że przynajmniej skuteczność w modlitwie mam potwierdzaną naocznie :)
Tylko jak tu modlić się o pieniądze?
 No w takiej intencji rąk składać jakoś mi nie wypada.
Depresja zaczyna objawiać się więc w sposób fizyczny.
Takie dziwne uczucie w żołądku w miejscach opętanych komercją...
Najlepsze są argumenty szefostwa na pytanie o możliwość podwyżki:
"Ale ma pani opłacone składki!"
I cóż mi z tego się pytam?
Do lekarza specjalisty tylko prywatnie.
W perspektywie praca do 67-go roku życia
(już w wieku 32 zdarzyło mi się usłyszeć, ze za stara jestem)
Składki?!
Buhahahahaha!
Paranoja!
W tempie, w którym żyć mi przyszło nie doczekam emerytury (5h snu na dobę i stres nieustający),
 a i wątpliwe dosyć czy ZUS szanowny doczeka...
Co mi zostaje?
Poużalać się troszeczkę, wypłakać na Waszych ramionach
i powtarzając jak mantrę
robić swoje
robić swoje
robić swoje
 
...więc robię...
 
 
 
 
 
 
 
... bo w całym tym wariactwie najważniejsze to mieć plan na każdy kolejny dzień,
cel do osiągnięcia i satysfakcję z wykonanego zadania.
A finanse?
Może kiedyś będzie lepiej, może odważę się rzucić pracę na etacie i ścieranie się na popiół dla kogoś.
Zamiast tego będę dziubać swoje w pełnym wymiarze godzin, sama sobie będąc szefem ;)
Tu mile widziane wsparcie i doping ;)
 
Licząc na Wasze słowo i budujące poklepywanie po ramieniu
Pozdrawiam serdecznie
 
Wasza A.