Obserwatorzy

środa, 28 czerwca 2017

WSPÓŁPRACA...

Temat współpracy z kimkolwiek i na jakiejkolwiek płaszczyźnie bywa cholernie trudny. Wielu z Was zaczynając swoją przygodę z jakąś twórczością i co często jest docelowym efektem: sprzedażą, liczy na współpracę z innymi internetowymi twórcami, blogerami, celebrytami. Wielu ma nadzieję na znalezienie kontaktów, które ułatwią sprzedażową drogę, przetrą szlaki, wypromują.
Jak to jednak stare przysłowie głosi " Mówiły jaskółki, że najgorsze są spółki...".
Bardzo trudne jest znalezienie osób, z którymi współtworzenie czegokolwiek będzie odbywało się na zasadach fair play. Zwłaszcza kiedy traficie na osoby, które na celebrytyzm chorują.  Prawie zawsze w takich przypadkach  kopanie w zadek jest zagwarantowane. Wasza część pracy nagle okaże się ułamkiem całego sukcesu, a ważne tylko to co ważne, czyli sama postać celebryty.
Spółki niezbyt często udają się w gronie rodzinnym, bo tam, gdzie pieniądze o konflikt najłatwiej. Kolejny argument w moim twierdzeniu, że forsa to największe zło tego świata...
Z paroma celebrytami na mojej drodze było dane się zetknąć. Masa obietnic, słodkopierdzenie i ręce z grabiami wyciągnięte w kierunku mojego skromnego jeszcze dorobku. My tu słówko szepniemy, światu pokażemy, a ty tam siedź i rób. Podziękowałam.
Przy podejmowaniu współpracy, jeżeli na takową się zdecydujecie, bardzo jasno trzeba stawiać swoje warunki, dopieścić umowę do podszewki, każdy jej paragraf uważnie przedyskutować i znaleźć wspólny środek. To trochę jak przeciąganie liny i trzeba do tego i wiedzy, i zdecydowanego charakteru. Również świadomość własnych atutów jest bardzo istotna. Wszystko też spisane powinno być rzeczowo, nic na gębę, bo ani się obejrzycie, a Wasza praca będzie warta tyle, co sprzątanie hali po całym biznesie kiedy celebryta śmietanę z Waszej krwawicy będzie spijał w najlepsze.
Przy najdrobniejszych nawet usługach/pomocy trzeba wiedzieć kto jest kim i za jakie zasługi brawa mu się należą. Przykład? Moje logo. Parę literek i trzy serduszka. Nie mój projekt, nie moje wykonanie. Udzielone z mojej strony wskazówki, że czcionka dobrze by było jak by  przypominała odręczną, niezbyt dużo elementów, proste, czyste w formie. Takie też zostało stworzone przez kogoś, kto tę umiejętność posiadał, do konkretnych narzędzi zasiadł i według podanych wskazań zrobił projekt. Proste jaj zamawianie domu u architekta ;) Tu proszę trzy sypialnie, łazienkę przy sypialni głównej, kuchnię z wyjściem na taras... Architekt siada, rysuje i za gotowy do budowy projekt otrzymuje gratyfikację.To jego projekt, nie klienta. Jego nazwiskiem jest podpisany nawet po sprzedaży Pani Kowalskiej, która na jego podstawie budowę domu zamówi.
Niestety kiedy oferta współtworzenia czegoś ze mną ze wspólnego dobierania godzinami tkanin, wykonania przeze mnie form zmodyfikowanych lekko, lecz dalej na bazie wcześniej przygotowanych, autorskich prac,następnie uszycia całości sprowadziła mnie do krótkiego " Pani Ania to uszyła" a to ja zaprojektowałam i reklamować będę swoją markę, musiałam powiedzieć stop. Skłonności do noszenia wieńca laurowego nie mam, ale za szwaczkę komuś służyć też nie potrzebuję. Albo robimy coś razem z podziałem na role wspólnie dwoma nazwiskami podpisując efekt końcowy, albo wcale. Szkoda tylko, że po takiej akcji człowiekowi jeszcze zadek obrabiają, że bezczelny... Nic to jednak, swoje robić trzeba, a nauczka jest na przyszłość. Jak ktoś zbyt wysoko na budowlę bez fundamentów się pcha, to zleci prędzej,czy później i to z hukiem niemałym.

Matkom testerkom lawinowo zasypującym pocztę propozycjami: przetestujemy i innym mamusiom polecimy, też dziękuję. Dalej z uporem maniaka twierdzić będę, że najlepiej reklamuje się sama jakość. Bez fajerwerków, bez chwalebnych pieśni z ust znanych twarzy. Może wolniej, ale z lepiej ugruntowanym fundamentem  dobrą opinię można stworzyć, czego i Wam życzę,

Idę szyć, jak każdego już prawie dnia. Jestem projektantem, szwaczką, sprzątaczką, logistykiem, pakowaczem, marketingowcem, handlowcem i dostawcą w jednym. Jeżeli ktoś z mojej pracy jest zadowolony i słowo szepnie światu na jej temat, mimo że zapłacić za moją twórczość musiał, bardzo dziękuję. To jest najbardziej rzetelna ocena, bo kto darowanemu koniowi w zęby by zaglądał? ;)
Za ławeczkę na zdjęciu też zapłaciłam. Kupiona online, na zamówienie wykonana i też na podstawie wskazówek z mojej strony, co dalej nie czyni mnie autorem projektu ;) Jakby ktoś namiar na wykonawcę chciał, to z ręką na sercu polecić mogę.




Poduszkowce uszyłam i jak świeże bułki się rozeszły mimo, że tanie nie są, bo  i aksamit do najtańszych nie należy. Milutkie i mięciutkie. Chyba mogę z mojej pracy być dumna ciut :).

Ostatnio jednak sami dobrzy i uczciwi ludzie nas otaczają, karma więc wraca, to prawda... Tym bardziej żal tych, co cwaniactwem skórę mają podszytą. Wobec nich więksi cwaniacy też litości pewnie mieć nie będą.

Cześć Pracy Rodacy
Ściskam w pochmurną środę
Wasza A.


sobota, 24 czerwca 2017

Nie samym chlebem człowiek żyje...

Zdecydowanie potwierdzam co w tytule. Nie samym chlebem człek żyje, bo do chlebka jeszcze masełko by się zdało  ;). Jeśli chlebek dobry to i samo masełko wystarczy, bo pyszny to zestaw. Smacznego pieczywa jednak w dzisiejszych czasach  ze świcą szukać można. Nam się jednak udało :)
Nasze sobotnie wyprawy na targowisko stały się już małą tradycją. Kiedy wszyscy weekendowo pod kołdrą chrapią ja i pan I. wymykamy się z domu i jedziemy na polowanie zakupowe. Ogromnie lubię te nasze wyprawy. Nic, że wstać trzeba o 5 rano, zimą opatulić się jak Eskimos i po ciemku jeszcze szukać czego nam trzeba. Lubię i już. Targowisko spore i pełne wszystkiego. Tu mebelek, tu kubełek, malowidło artysty nieznanego między rzodkiewką i kwiatkiem na rabatki. Co komu trzeba na 99% tutaj znajdzie. My znaleźliśmy nasz chlebek idealny właśnie i regularnie po niego turlamy się kilometrów parę za miasto co sobotę. Bochen konkretny, piękny kwadraciak, pachnący tak, że całe auto wypełnia swoim aromatem. Zero spulchniaczy, polepszaczy i całego tego badziewia, które wciska się nam w produktach pieczywopodobnych. Zakwas, 2kg mąki i efekt taki, że ja odpadam. Zjadamy do ostatniej kromki. Przez cały tydzień jest niezmiennie pyszny.Skórka może trochę twardnieje, ale wnętrze miękkie jak trzeba. Chleb... jedyny pokarm, który przez całe życie się nie nudzi. Ten konkretnie naprawdę wart jest naszych wycieczek :)


Ktoś może powie, że to zachwyt banałem. Dla mnie jednak chleb prawdziwy to wartość ogromna. Zwłaszcza, że większość produktów aktualnie dostępnych w sprzedaży powoduje problemy żołądkowe większe i mniejsze, alergie pokarmowe, nietolerancje tego i owego. Jajka kurze cuchnące mączką rybną, ziemniaki, które zamiast z czasem wysychać i kurczyć się jak rodzynek rozpuszczają się i capią padliną. Wyliczać można długo. Kiedyś krzywa marchewka i śliwka z robalem były normą. Teraz są produktem eko, za który często krocie płacić trzeba. Wszystko za sprawą pogoni za pieniądzem, która ma wrażenie zapędziła nas już w kozi róg. Zwiększanie produkcji, wydajności z hektara i mamy to, co mamy. Brzuchy puchną, grypy jelitowe szaleją, dzieci i dorośli cierpią, bo jesteśmy tym, co jemy. Chemia we wszystkim- karma dla ludzi niczym dla psów i kotów. Wiary w czystość produktów bio, które aktualnie pojawiają się w najbardziej popularnych sklepach sieciowych , szczerze mówiąc nie mam. Jeśli ktoś tak odważnie handluje czymś, co zdrowe nie jest, do końca szczery nigdy nie będzie. Ot, chwyt marketingowy na zatrute już dość solidnie społeczeństwo. Cena trzy razy większa, sprzedaż bardziej się opłaca, a te bio bananki to i tak pryskane były, żeby do nas w oględnym stanie dojechać. Tofu, humusom, bulgurom, bezglutenowym ciasteczkom, bezlaktozowym serkom, ksylitolom i  innym tworom dzisiejszej foodkultury dziękuję. Stawiam na chleb, co ma smak, jajko od kury, co lata po podwórku, kapustę kiszoną nie zakwaszaną, miód zamiast słodzików chemicznych i tę marchewkę, co może pokracznie urosła, ale nadal marchewką smakuje. Po te produkty gnać będę ze śpiewem na ustach w najgorszą nawet pogodę. Przyjemność mam też ogromną z krótkich pogawędek z panią od chlebka, z rolnikiem, co jajka sprzedaje i wita z uśmiechem "Ach, to Pani!". Sprzedawca ziemniaków, też wie,  że zawsze proszę o te pizdryczki ( małe ziemniaczki młode, co do skrobania wkurzające nieco, ale za to jakie smaczne :) Z takimi zakupami wracam do domu w przednim humorze, w przeciwieństwie do poczucia traconego czasu na kolejki i bieganie po supermarkecie...




Po tym pachnącym śniadaniu energii do pracy mam więcej, lecę zatem dziubać, co tam zamówione ;) Nóżki wypychać, falbanki prasować i pakować dla Was pudełeczka :)







Girlandę z dzwoneczkami jeszcze jedną mam dostępną, jeżeli więc ktoś chętny, to zapraszam do kontaktu drogą mailową: annaporeda1@gmail.com
Można mnie też złapać instagramowo, a i do obserwowania profilu zapraszam serdecznie :):


Wszystkim, co wakacje właśnie zaczynają życzę udanego i bezpiecznego wypoczynku. Ja w tym roku urlop mam na balkonie, jeszcze tylko krzesełka odmalować sobie muszę i nowe siedziska im poszyć :) Póki co praca w toku :D

Miłego weekendu Kochani
Ściskam
Wasza A.

czwartek, 8 czerwca 2017

Mydło w oczach.

Mydło w oczach to mi się pojawia za każdym razem, kiedy mam przyswoić jakąś instrukcję użytkowania.
No oporny ze mnie egzemplarz strasznie i naukę obsługi wszystkiego muszę przyswajać empirycznie, nic w teorii. Opisy konstrukcji szycia z Burdy, czy innych magazynów modowych też jak dla mnie pisane są językiem niezrozumiałym. Jakby do Chińczyka po polsku gadali. Nowy telefon i mini książeczka do przewertowania? Dla mnie maxi zagwostka, żadna pomoc. Wszystkie guziczki muszę obmacać po swojemu, powciskać, pomieszać i nawet narozrabiać, żeby samodzielnie dojść w którym miejscu napsociłam, następnie naprawić. Tak się uczę, tak zapamiętuję najlepiej.  Nawet jeśli jakaś instrukcja obłsugi językiem prostym z pozoru jak krowie na rowie jest pisana, to i tak w kąt u mnie poleci i tyle. Mydło w oczach dostaję czytając kolejne linijki, jakby mi się mózg od reszty ciała odłączał. Wszystkie jednak te książeczki od każdego domowego sprzętu trzymam grzecznie w sporym pudełku tak na wszelki wypadek :P
Od jakiegoś czasu zbieram się z otwarciem autonomicznego sklepu internetowego i znów pojawił się problem, tym razem nauki obsługi oprogramowania. Sklep na obecnym etapie rozwoju mojej firemki, firemeczki powiedziała bym nawet, wydaję mi się naturalnym punktem do zrealizowania. Jeżeli coś się robi z założeniem, że to będzie na poważnie, nie można ciągle kręcić się wokół własnej osi. Niby współpraca z internetowymi galeryjkami ma jakieś swoje plusy, ale ostanio jakoś więcej minusów dostrzegam. Przede wszystkim duże prowizje doliczane do cen produktów, przez które uzyskanie ceny satysfakcjonującej dla mnie jako twórcy i jednoczesnnie atrakcyjnej dla klienta , staje się trudne, lub niemożliwe nawet. Jak to w każdej działalności zatem: im mniej pośredników, tym lepsze efekty. Zatem sklep będzie, to już postanowione. Ruszam z końcem sierpnia, bo i z tym mydłem w oczach będę musiała sie uporać, no i o zatowarowanie na wirtualne półeczki muszę zadbać. samo się nie zrobi cnie ;)






Do sklepiku trafiać będą oczywiście moje dzieciaki słodziaki, czyli myszy, króliki, misiaki, kocurki i co tam jeszcze zwierzyńcowego wykluje się pod igłą , no i najróżniejsze elementy wystroju wnętrz  głównie dla maluszków. Mam nadzieję, że tym razem plan uda się zrealizować w 100%.  Sklepik myślę ułatwi Wam dostęp do tego, co aktualnie będzie dostępne i komunikacja ulegnie poprawie też, bo do obsługi sklepu przed zatrudnieniem pomocy rąk dwóch już się raczej nie wymigam ;)

Jeżeli ktoś z Was ma doświadczenia z budową sklepu internetowego chętnie przyjmę wszelkie wskazówki. Dobre rady bardzo się przydadzą ;)  Zdecydowałam się na platformę shoper.pl i właśnie młócę wszelkie informacje w temacie, uff....

A jak tam u Was z nauką obsługi sprzętów? Jesteście w stanie przyswoić z nich wiedzę, czy raczej włącza Wam się samouczek jak u mnie? ;)

Buziaki dla Was i do przeczytania w najbliższym czasie
Wasza A.

wtorek, 6 czerwca 2017

Dziewczyny w portkach :)

O jak to dobrze, że Coco Chanel zafundowała nam rewolucje odzieżową i pozwoliła dziewczynom założyć portki :D  Możliwe, że jeśli nie ona, to ktoś inny później uczyniłby to samo, ale gdyby tak do dzisiaj obowiązek falban i krynolin nam pozostał, to ja bym miała przegwizdane...
Codzienne chodzę w spodniach, taki job... Kiedyś kolega z zespołu opowiadała żart o koleżance wiolonczelistce, która w sklepie poprosiła o marszczoną spódnicę, bo taką pracę ma, że ciągle musi nogi szeroko trzymać... Konsternacja na twarzy sprzedawczyni była ponoć mocno zauważalna. Ja mam taką pracę, że często na kolanach dzień spędzam, co też może brzmieć dwuznacznie. Nie potrafię jednak  wycinać projektów przy stole, nie lubię i tyle. Wolę rozłożyć się na panelach. Kolana w spodniach wiecznie poprzecierane, ale wygodnie bardzo. Świątecznie tylko wbijam się w kiecki ku wielkiemu zaskoczeniu i radości drugiej mej połowy ;)  Codzienny strój  standardowo: T-shirt i dżinsy, ot taka niemodna ja ;)
Myszki i miśki od dawna stroję w te falbanki, ale czas na rewolucję odzieżową również w moim pluszowym światku ;)


Miśka fajne portki ma i w dodatku w jednym z moich ulubionych kolorów: malinowym różu. Najbardziej lubię takie właśnie, niedosłowne odcienie, pudrowe róże, błękity z nutką szarości, przydymione zielenie...




Pierwsza zaportkowana była jednak myszka:


Myszowata powstała dla dziewczynki, co to z natury antybaletnicą  jest i w dodatku fajnych braci ma. Całe towarzystwo w ogrodzie mamusi dzielnie pomaga, więc i strój musiał być odpowiedni :


Cała ta ferajna pojedzie wkrótce do nowego domu. Myszka w portkach świetnie odnalazła się w męskim towarzystwie równie ogrodniczo odzianym. Chłopakom rewolucji odzieżowej nie zafunduję, bo wbrew nowym trendom lubię jak facet facetem jest i raczej w kiecki się nie przebiera.

Zaraz znów na kolanach ląduję, bo ciałka trzeba wycinać.
Z perspektywy panelowej pozdrawiam Was bardzo serdecznie!
Wasza A.

P.S. Miśka w malinowych portkach jeszcze dostępna do kupienia ;)




niedziela, 4 czerwca 2017

Rękodzielnicze zachwyty :)

Jakiś czas temu obiecałam Wam przedstawić kilka postaci ze świata rękodzielniczego, które moim zdaniem zasługują na Waszą uwagę. Osób wykonujących prace w różnorakich technikach jest aktualnie całe mrowie. Bazarki sezonowe, sklepiki z rękodziełem, blogi, "fejsbukowe" strony sprzedażowe rozmnażają się jak króliczki. Dużo tego wszystkiego , no i jakość, mówiąc delikatnie, bywa różna, a czasem wręcz żadna. Rękodzielnicy prześcigają się też często nie w ambicjach i kreatywności, a jedynie w cenie. Wszystko, byle by sprzedać swoje, najlepiej jak najwięcej, najskuteczniej. Portfel pełny, kasa się zgadza, no i jest nadzieja, że konkurencję ceną się wykosi...
Przykładem idealnym mogą być szyte tulipanki, których to autorów uaktywnia się gromada licząca setki osób, jeśli tylko na FB ktoś na takowe zgłosi zapotrzebowanie. Aby konkurencyjnym być cena leci w dół na twarz i jakością praca poziom bruku osiąga w oka mgnieniu. Widziałam już takie 3zł za sztukę. Uroda adekwatna do ceny. Myślę, że nawet Chińczyk z Aliexpress wolał by wydać pieniądze gdzie indziej. Jednak i na taki towar chętni się znajdą. Dlaczego? Tak już świat jest urządzony, że odbiorców słabej jakości towaru jest więcej, niż tych, którzy jakość ocenić potrafią i oczekiwania co do niej mają konkretne. Wierzcie mi też, że nie jest to kwestią zasobności portfela. Mój nigdy zbyt grubiutki nie był, ale jestem zdania, że mając mało, tym bardziej nie stać człowieka na wywalanie pieniędzy na barachło. Środkowa półka cenowa zawsze była moim celem, bo na tę najwyższą jeszcze muszę dłuuugo popracować ;) Kupowanie najtańszych produktów zbyt często bywa wyrzuceniem ciężko zarobionych groszy na coś, co szybko ląduje w kubełku na śmieci. Zdecydowanie, nie stać mnie na to. Na co zwracać uwagę wybierając prace rękodzielnicze? W pracy rąk diabeł tkwi w szczegółach. To detale stanowią o wartości całości. Sweterki Chanel są drogie, bo i jakość materiałów jest bardzo restrykcyjnie kontrolowana, a i wykonanie to mozolny proces wymagający i wiedzy, i czasu. Odszycie listwy z guziczkami następuje po ręcznym przeliczeniu liczby oczek.Wszystko musi być na swoim miejscu, według ściśle określonych standardów. Bez wiedzy jak starannie prace są wykonywane nie każdemu udaje się wyłapać różnicę pomiędzy rękodziełem, a rzeczą ręcznie wykonaną. Wierzcie mi jednak, że różnica jest ogromna. Już sama nazwa "rękoDZIEŁO" brzmi przecież dumnie. Dzieło, to twór posiadający wysokie walory estetyczne, jest zwyczajnie mówiąc PIĘKNY. No i ten drugi człon, o którym też się ciągle zapomina: "ARTYSTYCZNE", takie poparcie idei jaką jest tworzenie rzeczy ręcznie przy małym nakładzie, ale o wielkiej wartości i dużym ładunku emocjonalnym. Wielu pisze ksiązki, rzeźbi, wiersze klepie, ale nie każdy efekt takiej pracy porusza, zapada w pamięć i jest wystawiany na piedestał przez wieki całe. Rękodzieło jest również dziedziną, w której należy dążyć do doskonałości, a twory charapane na ilość i dla szybkiego zysku na nazwę rękodzieło zwyczajnie nie zasługują.
Jak to jest, że jedni różnicę dostrzegają, a innym jest wsjo rawno? Oglądając niedawno jeden z programów Doroty Szelągowskiej  dotarło do mnie, że taką zdolność albo trzeba w sobie mieć, albo wypracować ją na odpowiednim poziomie. Jak ze smakowaniem wina. Można pić procenty przez całe życie wyłącznie dla tych procentów, ale można nauczyć się wino smakować i dopieszczac podniebienie.
Pani Dorota wykonując projekt pokoju dla bliźniaków, kiedy tylko chłopcy stanęli przed nią po raz pierwszy, wyłapała w nich wszelkie różnice wizualne. Ja jakimś cudem też nigdy nie miałam problemów z identyfikacją moich koleżanek bliźniaczek, których miałam po jednej parze i w szkole, i w szkole muzycznej, i na podwórku też. Zawsze wiedziałam która jest która, bo zawsze zwracałam uwagę na drobnostki. Z pozoru tacy sami, praktycznie identyczni ludzie, a jednak inaczej się uśmiechają, inne gesty wykonują, często masa ciała, wzrost jest innny, albo ze względu na cechy charakteru jedna z dziewczyn jest bardziej rostrzepana i nigdy nie chce się jej rozczesać kucyka porządnie ;) Agata i Beata z mojej klasy licealnej wiedzą o czym mówię ;) Wielu mogły robić w balona, zamieniać się na lekcjach wypychając do tablicy tę mocniejszą z chemii, ale kto różnicę w detalach przyswoił, ten wiedział co jest grane.  Tak samo działa ocena wizualna wszystkiego, z czym się stykamy w życiu. Tak samo jest z rękodziełem. Im więcej detali jest starannie ogarniętych, dopieszczonych, tym większa wartość całej pracy. Nawet jeśli dla niektórych dając im do rąk dwie lalki wykonane z jednego projektu przez dwie różne osoby różnica nie będzie do wyłapania. Dla kogoś, kogo poczucie estetyki czochra czołem po rynsztoku nawet dzieła Leonardo da Vinci  bedą zwyczajnymi mazidłami.   Jeśli jednak komuś zależy i chce dostrzec różnicę warto, żeby nauczył się otwierać oczy szerzej i widzieć drobnostki zanim zainwestuje w śmieci.
Kim zachwycam się ja w rękodzielniczym świecie? Jest paru artystów wielkiego kalibru, na których trafiłam buszując po sieci miedzynarodowo, ale u nas również znajdziecie paru skromnych, acz niebywale zdolnych ludków, do prac których wzdycham niezmiennie.

Pierwsza do golenia Marta... No i żeby nie było, nie jest to post sponsorowany i bez oczekiwań w zamian pisany. Zwyczajnie dzielę się z Wami tym, co dobre, bo tym zawsze dzielić się jest najprzyjemniej :)

Wracając do wspomnianej Marty. Marta, czyli Meis Ideis http://meis-ideis.blogspot.com/  prawdziwa czarodziejka lnianych konstrukcji. Nie dość, że cudnie ten lniany swój świat obszywa, to jeszcze na dokładkę obłędne zdjęcia czyni. Ktoś kiedyś zarzucił mi samej, że takie zbliżone mocno zdjęcia robię i przez to wszystko duże się wydaję. Na zbliżonych zdjęciach jednak widać dokłanie całe starania, godziny pracy i to serce, którym niektórzy szczycą się przy  swoich masówkach, a serca w nich nie widać wcale, no chyba, że do mamony. Marta zbliżeń nie musi bać się wcale. Niezwykle umiejętnie dokumentuje pracę w swoich kadrach, a ja zawsze z zachwytem zaglądam na jej profil. Dłużej więc nie gadam, sami zobaczcie, bo warto. Takie prace warte są wiele, nie mówiąc jedynie o finansach. Warte są wspierania i doceniania. Druga taka Marta Wam się nie powtórzy ;)
Pozwolę sobie jeszcze tylko podkraść jedno z jej zdjęć dla Was tak na zachętę:

Zdjęcie pochodzi z bloga meis-ideis i jest w całości jej własnością. 

Czarodziejka kolejna: Jagoda z http://jagodowo-art.blogspot.com/  ale więcej prac znajdziecie na FB.
Mistrzyni masy solnej. Materiał niby banalny, bo i dzieci w przedszkolach w masie solnej pracują, ale Jagoda wyniosła ją na poziom mistrzowski.

Zdjęcie pochodzi z bloga jagodowo-art i jest własnością jego autorki

Czy nie jest piękny? Każda jedna krateczka, kropeczka, każda fałdka spódniczki jest przemyślana, staranna, nic za dużo, nic za mało. Tak pięknych prac z masy solnej nie widziałam nigdzie, mimo, że trochę zjeździłam i się naoglądałam różności. Dla Jagody ogromne brawa i ukłony.

Czas na konkurentkę ;) czyli kobitkę, która jak ja głównie zabawkami szytymi się para. Niby konkurecji nie powinno się promować, ale jak jest zdrowa, niezawistna i motywująca, to żaden strach mówić o niej światu. Moja ulubiona konkurentka: Ela z http://elis-zamiast.blogspot.com/ 
Kiedy zgłasza się do mnie ktoś z zapotrzebowaniem na coś, czego nie mam w swojej ofercie, ze spokojem serca mogę polecić Elę, bo wiem, że oddaję moich klientów w dobre ręce. Te ręce właśnie Eluśkowe wszystko doszywają jak trzeba, wypychają pięknie, dekorują starannie i rzetelnie godzinami całymi pracują nad jak najlepszym efektem. Wszystko, co doprasowane ma być, jest doprasowane. Stebnowania dopasowaną kolorystynie nitką ( tak tak, taki detal, o który nie dba wielu zabawkarzy... szycia zewnętrzne we właściwym kolorze, a nie wszystko szyte jedną nitką, byle szybciej...). Ela wie o co w tym wszystkich chodzi i czasem pogadamy sobie szczerze o zmianach w rękodzielniczym świecie. Głównie jednak telefonicznie, bo czasu brak na spotkania, bo staranna praca zawsze ten czas pożera zachłannie... Czasem też zastanawiamy się z Elą jak to jest, że ci, co barachło w świat wypychają dorabiają się majątków, a ci co się starają bardzo, tak często są niedowartościowywani... No ale Disco Polo też słuchają tłumy, a jazz jest dla nielicznych..., dlatego gwiazda polo disco mieszka w willi z basenem, a muzyk jazzowy nie ma kasy na paliwo, żeby na koncert dojechać :P  Ot i taka artystyczna rzeczywistość. Tych, co się starają docenia się pośmiertnie, kiedy brak jest mocniej odczuwalny i nic wartościowego nie powstaje na tle zalewającej nas bylejakości...
Eluśkowe skrzaty dla mnie bomba:

Zdjęcie pochodzi z bloga Elis i jest jej własnością
 
Wszystko równiutkie, tkaniny łączone zgrane ze sobą w punkt, na szwach nic się nie rozłazi, oczy nie jedno na Maroko drugie na Kaukaz, ale we właściwych miejscach i patrzą zalotnie. Eli anioły też zachwycają, no i koniki... ech... Elka, fajnie, że jesteś!

Czas na papierove love, czyli Ala i jej cudne wianki https://www.facebook.com/EKOwianki/


O Alicji kiedyś już wspominałam, ale mam wrażenie, że kobitka przerasta artystycznie samą siebie. Zatem przypominam Wam o niej z radością.
Wtedy też pisałam, że sztucznych kwiatów nie lubię, żywe wolę, ale w rękach Ali ten papier ożywa, rozkwita i zachwyca urodą. Jej prace są jeszcze piękniejsze, bogatsze i myślę, że to czysta przyjemność taki wianek zakupić i na niego patrzeć, lub podarować komuś, kto szczególne miejsce w sercu zajmuje. Ala, wymiatasz ;)

Tyle na dzisiaj. Obiad muszę zmontować, a w menu młode ziemniaczki z sosem śmietanowym na szczypiorku. Szczypiorek hodowla własna balkonowa . Pojęcia nie macie  jak się cieszę z tej zieleniny :DDD  Do tej pory byłam ogrodniczym destruktorem i każdą zieloną roślinkę doprowadzałam wolniej lub szybciej, ale jednak do zgonu... Niedawno coś się zmieniło i co zasieję, to rośnie :DDD )
Ziemniaczki wybrałam same pizdryczki takie, maleńkie jak orzechy, bo najsmaczniejsze. Ktoś to teraz oczyścić musi, więc zaraz szoruję do kuchni szorować i skrobać :)

Co u mnie szyciowo?  Różnorodnie bardzo, ale o tym za dni parę... Ostatnio grzebię znów wieczorami po zgromadzonej w domu literaturze i chęć mam wielką przerobić wzdłuż i wszerz projekty tildowe.
Wszystko prze tego kuraka ;)



Oki, zostawiam Was z lekturą i szczerą zachętą do odwiedzin u przedstawionych dziewczyn. Kochajcie rękoDZIELNIKÓW ARTYSTYCZNYCH bo dzielni są, zawsze się starają i nigdy nie przedkladają zysku ponad jakość

Z niedzielnym pozdrowieniem
Wasza A.